Opeth – My Arms, Your Hearse (1998)



  Zawsze gdy myślę o czasach, w których zacząłem się interesować cięższą muzyką na poważnie, robi mi się jakoś tak cieplej na sercu. Miliony myśli, uczuć i wspomnień przemykają mi przez głowę. Uważam się, dzięki temu, za wielkiego szczęściarza. Że było mi dane poznawać tak bogate zasoby muzyki i spotykać na swej drodze mnóstwo interesujących i, nierzadko, bardzo oryginalnych osób. To coś naprawdę fantastycznego! To coś, czego mi (cytując moją babcię) woda nie zabierze, ani ogień nie spali.
    Poznając muzykę, nigdy nie ograniczałem się w żaden sposób. Odkrywać chciałem wszystko, w zależności od nastroju i, chwilowych czasem, potrzeb. Przekonałem się przez to, że obok ciężkiej muzyki, lubię też spokojną progresję, melancholijne akcenty czy, dołujące wręcz, ballady. A najbardziej lubię, gdy wszystko to (lub większość) znajduję w jednym miejscu. Na jednej płycie. I taką właśnie płytą jest ‘My Arms, Your Hearse’ zespołu Opeth.
  Szwedzi zawsze byli mistrzami klimatu. Piekielnie trudne, progresywne motywy, przeplatane są czy to black metalowymi riffami, czy to znów, przejmująco smutnymi, chwytającymi za serce akcentami. W tej różnorodności, umiejętności żonglowania emocjami i muzycznymi środkami przekazu tkwi cała wielka moc Opeth. To muzyka inspirująca, wielowymiarowa i dojrzała. Wymaga przez to i od słuchacza pewnej dojrzałości i, myślę, określonego już w jakiś sposób gustu. To, po prostu, sztuka, z której ludzie świadomi, mogą wiele wynieść.
  ‘My Arms, Your Hearse’ to trzeci studyjny album muzyków. Wydany jeszcze przed wielkim boomem zespołu, przed ich pierwszą światową trasą (ta nastąpiła, zdaje się, po premierze kolejnej płyty, ‘Blackwater Part’ w 2001 roku) jest dla mnie wydawnictwem najbardziej ulubionym. Najwięcej tu różnorodności. Ta płyta jest dla mnie najszczersza i, emocjonalnie, najintensywniejsza. Nie znajduję tylu fascynujących momentów, nieprzewidywalnych aranży czy takiej dynamiki zmian nastrojów na żadnej innej płycie Szwedów.
  Już pierwszy utwór (‘April Ethereal’) daje nam kompletną próbkę tego, co usłyszymy na całej płycie. Szybkie metalowe riffy z głębokim i mokrym growlem przeplatają się, co i rusz, z klimatycznymi zwolnieniami i delikatnością gitary akustycznej. Ten sam klimat usłyszymy w kawałku ‘When’ – tu dodatkowo partię ciężkiego wokalu urozmaicają czysto zaśpiewane fragmenty. I nadal jest tu, pojawiająca się często niespodziewanie, gitara akustyczna. Świetne. ‘The Amen Corner’ uwielbiam za przejmująco smutną drugą część utworu. Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak bardzo mocno oddziałuje na moją wyobraźnię. Wątek ten jest też niejako kontynuowany w ‘Demon of the Fall’ – rewelacja. Utworem najsilniej na mnie działającym, a przez to niewątpliwie najulubieńszym, jest przepięknie połamana, zaskakująco zaaranżowana ballada ‘Credence’. Magia!
  Płytę ‘My Arms, Your Hearse’ polecam wszystkim, którzy lubią tę szczyptę smutku i melancholii w muzyce. Nie chodzi tu przecież o dołowanie się, a o ukojenie nerwów czy refleksję nad życiem. W gąszczu metalowego łojenia, dobrze jest móc spotkać takie zmiany rytmu i klimatu. Czyni to muzykę interesującą i pożądaną. Album ten, mimo mniejszej popularności niż np. ‘Blackwater Park’, ‘Heritage’ czy ‘Watershed’, warto znać, bo to kwintesencja Opeth. Po prostu, polecam.

1. Prologue
2. April Ethereal
3. When
4. Madrigal
5. The Amen Corner
6. Demon of the Fall
7. Credence
8. Karma
9. Epilogue
10. Circle of the Tyrants (cover)
11. Remember Tomorrow (cover)





Komentarze

  1. Z dyskografii Opeth najbardziej przypadła mi do gustu płyta Damnation, ale ogólnie bardzo lubię styl tego zespołu i tak samo jak Ty uważam, że ich utwory mają ten specyficzny klimat, który naprawdę przyciąga jeśli ktoś lubi jednocześnie mrok, ciężar, melancholię i piękne dźwięki.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Atrophia Red Sun - Twisted Logic (2003)

WASI ZNAJOMI - Prokoncepcja - Niedoczekanie (2016)

PŁYTA CZYTELNIKA - Slayer - Repentless (2015)