Levin Minnemann Rudess – LMR (2013)
Levin Minnemann Rudess – LMR (2013)
1. Macropolis
2. Twitch
3. Frumious Banderfunk
4. The Blizzard
5. Mew
6. Afa Vulu
7. Descent
8. Scrod
9. Orbiter
10. Enter the Core
11. Ignorant Elephant
12. Lakeshore Lights
13. Dancing Feet
14. Service Engine
Co może się wydarzyć, gdy trzech wielkich muzyków postanowi
nagrać płytę? Spodziewamy się, że powstanie kawał dobrego albumu. Ale co się
może wydarzyć, gdy tymi trzema muzykami są Marco Minnemann, Jordan Rudess i
Tony Levin? Wtedy mamy gwarancję, że stworzona przez nich muzyka będzie
arcydziełem. Ikoną gatunku i nieskończonym źródłem muzycznych inspiracji dla
innych. I taka właśnie jest płyta, o której dziś mowa. Płyta bez tytułu (bo
tytułem jest powtórzenie nazwisk muzyków). Widocznie, płyta tak kompletna, że
tytułu nie potrzebuje. Może to też po części taka mała, zamierzona, odrobinę
prowokacyjna arogancja?
Historia każdego z tych trzech instrumentalistów ma punkt
wspólny. Otóż, każdy z nich na pewnym etapie swojej kariery albo grał w Dream
Theater (Minnemann przejściowo po odejściu Portnoya, a przed pojawieniem się
Manginiego; Rudess do dziś), albo z muzykami tego zespołu w jakichś projektach
brał udział (Levin był członkiem kolektywu Liquid Tension Experiment, z
grającymi wówczas w DT Portnoyem, Petruccim i Rudessem właśnie). Mając takie
pozycje w swych życiorysach, panowie doskonale zdawali sobie sprawę jak wiele muzycznie ich łączy. Wiedzieli, że w muzyce cieszy ich to samo, że zmierzają w
podobnym kierunku rockowej progresji. Że każdy z nich poprzez swój indywidualizm,
paradoksalnie!, będzie mógł wnieść mnóstwo nowego do tego zespołowego dzieła.
Płyta 'LMR' jest najprawdziwszym prog-rockowym albumem,
jaki można usłyszeć. Nie sposób nie nazwać go dojrzałym (z takimi muzykami?!),
kompletnym, fascynującym i odkrywczym. Jest interesującą, wielowątkową historią, opowiedzianą przy użyciu wirtuozersko opanowanych instrumentów. Magia klawiszy
Rudessa (nie od parady widać, ma przezwisko ‘The Wizard’) urzeka i zapiera dech
w piersiach. Połamana (uwielbiam to!) perkusja Minnemanna podkreśla unikalność
rytmów i melodii. A dopełnienie sekcji rytmicznej żywiołowym i mięsistym basem
jest wisienką na tym genialnym rockowym torcie.
Na albumie ‘Levin Minnemann Rudess’ nie brakuje
ciekawych, łatwo przyswajalnych melodii. Utwory ‘Afa Vulu’ czy ‘Macropolis’ od
pierwszych dźwięków są niebywale energetyzujące. Natomiast, ‘Twitch’, ‘Mew’ czy
‘Scrod’ mimo początkowego pozornego spokoju narastają, wchłaniają słuchacza i
jego przestrzeń. Wielość improwizacji i instrumentalnych smaczków pozwala nam,
słuchaczom, zagubić się na chwilę czy dwie, by za moment odnaleźć drogę. Niby
tę samą, z której zboczyliśmy, a jednak inną jakąś.
Wiele na tej płycie jest momentów melancholijnych i
czarujących – ‘Orbiter’, ‘Enter the Core’ czy ‘Dancing Feet’. Dźwięki, które w
nich słychać sprowadzają ukojenie, zmuszają do refleksji i poddania się
klimatowi chwili. Naprawdę dobra terapia.
Lubię, gdy muzycy różnych zespołów czy projektów
muzycznych decydują się, raz na jakiś czas, stworzyć coś wspólnie. Na ogół jest
to coś świeżego, przepełnionego jakąś taką nieokreśloną muzyczną wolnością.
Lekkość i swoboda z jaką brzmią powstałe wówczas utwory łatwo udziela się słuchaczom. To piękne, ważne i niezwykle potrzebne zjawisko.
Album LMR w pierwszej kolejności polecam wszystkim fanom muzyki progresywnej. Odnajdą się tu z pewnością fani Dream Theater, The Aristocrats, Liquid Tension Experiment, King Crimson czy Animals as Leaders. To muzyka bardzo mądra i mimo licznych improwizacji – bardzo poukładana. Może być inspiracją dla młodych muzyków i źródłem ciekawych rozwiązań dla tych bardziej doświadczonych. W całej swojej złożoności, na szczęście, daleko jej do męczącego, trącącego przerostem formy nad treścią, i przesadnego eksperymentalizmu. Po prostu, polecam.
Album LMR w pierwszej kolejności polecam wszystkim fanom muzyki progresywnej. Odnajdą się tu z pewnością fani Dream Theater, The Aristocrats, Liquid Tension Experiment, King Crimson czy Animals as Leaders. To muzyka bardzo mądra i mimo licznych improwizacji – bardzo poukładana. Może być inspiracją dla młodych muzyków i źródłem ciekawych rozwiązań dla tych bardziej doświadczonych. W całej swojej złożoności, na szczęście, daleko jej do męczącego, trącącego przerostem formy nad treścią, i przesadnego eksperymentalizmu. Po prostu, polecam.
Płyta raczej nie dla mnie, ale kto wie. Może kiedyś po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na piątą część Namuzowanych Pogaduch w której świętujemy trzecie urodziny bloga! // http://namuzowani.blog.onet.pl