Myrath - Tales of the Sands (2011)


Myrath - Tales of the Sands (2011)

1. Under Siege
2. Braving The Seas
3. Merciless Times
4. Tales of the Sands
5. Sour Sigh
6. Dawn Within
7. Wide Shut
8. Requiem for a Goodbye
9. Beyond the Stars
10. Time to Grow
11. Apostrophe for a Legend


   Powszechnie już chyba znana jest moja słabość do muzyki orientalnej. Także, a może przede wszystkim, do jej wpływu na muzykę metalową. A pełnię szczęścia osiągam, gdy mikstura muzyczna posiada trzy główne składniki: metal (oczywiste), progresję (wiadomo) i orientalne zacięcie (no, ba!). O dziwo, przeglądając światową scenę ‘orientalnego metalu’, okazuje się, że takich zespołów jest całkiem sporo. Inną sprawa jest poziom jaki swoją muzyką reprezentują. Przesiawszy jednak plewy, trafiamy na takie perełki, jak dziś omawiany album – ‘Tales of the Sands’ tunezyjskiego zespołu Myrath.
  Tunezja. Kraj kojarzący mi się raczej z turystyką, jakże ulubiony przez Polaków w sezonie urlopowym. Za nic w związku z tym, niekojarzący mi się z muzyką metalową. A już tym bardziej, z progresywno-orientalnym metalem. I takie właśnie nieoczekiwane odkrycia lubię najbardziej. Bo nie ma nic bardziej satysfakcjonującego od znalezienia dobrej (świetnej?) muzyki w miejscu, o którym byśmy w tym kontekście nigdy nie pomyśleli. Super.
  Muzyka na ‘Tales of the Sands’ jest bardzo wyważona. Nie ma tu miejsca na ryzykowny eksperymentalizm. Jest rytmicznie, bywa ciężko, a progresji jest w punkt – ani za dużo, ani za mało. Wszystko też jest całkiem przyzwoicie wyprodukowane. Gitary są odpowiednio ciężkie, ale nadal selektywne, klawisze wyraźnie, w motywach orientalnych słusznie kradnące pierwszy plan. Perkusja jest nieagresywna, ale świetnie wpasowana. A wokal? No cóż, tu można mieć najwięcej zastrzeżeń. Nie chodzi o umiejętności, a o barwę głosu. Jest dość specyficzna, trąci często heavy metalowym zakrzykiem. Ja osobiście nie przepadam, ale wiem, że wielu z Was także dzięki temu wokalowi tę płytę polubi. Tak czy siak, nie jest to sprawa nie do przejścia.
  Pomysły i rozwiązania na płycie zdają się być bardzo przemyślane. Po pierwszych przesłuchaniach można odnieść wrażenie, że w sumie nic ciekawego się tu nie dzieje. Ale gdy się wsłuchamy (a to można zrobić efektywnie dopiero po kilku odsłuchach), znajdziemy świetny, bliskowschodni klimat, niepotrzebnie może woalowany. Mimo ukrycia, atmosfera tamtych geograficznych stron jest wyraźna i, co bardzo ważne, nie tylko sporadyczna. Każdy utwór jest naznaczony orientalizmem i egzotyką w stopniu bardziej, niż zadowalającym. Emanacja tymi wpływami szybko i bardzo skutecznie wprowadza słuchacza w specyficzny rytm. I to na bardzo długo.
  Trzeci album Tunezyjczyków polecam wszystkim lubiącym orientalizm w metalu. Zwłaszcza, gdy jest on bardzo wyrazisty, ale nienachalny. Dobrze jest, w moim mniemaniu, taką muzykę znać, mieć świadomość jej istnienia. Bo jest to bardzo ciekawe doświadczenie. To, po prostu, kolejny dowód na to, że metal nie jest nudny, przewidywalny ani skończony.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Atrophia Red Sun - Twisted Logic (2003)

WASI ZNAJOMI - Prokoncepcja - Niedoczekanie (2016)

PŁYTA CZYTELNIKA - Slayer - Repentless (2015)