Aghora - Formless (2006)
Aghora -
Formless (2006)
1. Lotus
2. Atmas
Heave
3.
Moksha
4. Open
Close the Book
5.
Garuda
6. Dual
Alchemy
7. Dime
8. 1316
9. Fade
10.
Skinned
11.
Mahayana
12.
Formless
13.
Purification
Pojawiały się na
łamach Antylogii Mojej Muzyki zespoły ciekawe muzycznie i ciekawe, z punktu
widzenia ich pochodzenia. Tym razem pomówimy sobie o zespole, który spokojnie
można do obu tych kategorii przypisać. Pochodzenie (Miami, Floryda) – może nie jakoś specjalnie egzotyczne ale,
przynajmniej dla mnie, jakieś takie nie do końca kojarzące się z muzyką (i to
tą cięższą). Muzyka – oryginalne, progresywne granie z ciekawym brzmieniem i
jeszcze ciekawszym żeńskim wokalem. Zapraszam zatem na krótkie przedstawienie
bardzo interesującej płyty ‘Formless’ zespołu Aghora.
Nie pamiętam już
w jakich okolicznościach, ale Aghorę poznałem niedługo po premierze ich
pierwszej płyty. I wtedy już skradli moje ucho. Oryginalnymi aranżacjami,
nieszablonowymi kompozycjami i różnorakimi naleciałościami. Bo w tej muzyce
jest wiele warstw. Także kulturowych. Kojarzy mi się trochę z cięższą odmianą
Soomood. Ale to może tylko mnie się to tak kojarzy? Tak czy inaczej, muzyka
Amerykanów posiada moc przykuwania uwagi słuchacza na długo. I to jest tu
najważniejsze.
Dużo da się
słyszeć na ‘Formless’ motywów orientalnych, głównie bliskowschodnich. Dzwonki,
grzechotki, charakterystyczne płaskie bębny, sitar i gitara akustyczna.
Magiczny świat, do którego wrota otwiera nam pierwszy utwór, leniwe intro
‘Lotus’. Kolejny, ‘Atmas Heave’ to już dynamika, lekki ciężar i moc.
Żywiołowość i klimat są na płycie stosowane naprzemiennie i bardzo wyważenie,
przez co płyta jest bardzo łatwo przyswajalna. Mimo obecności gitary
elektrycznej i żywiołowej dość perkusji, nie potrafię nazwać tej muzyki
metalem. Progresja, owszem, jest i to w dużej dawce. Ale metal? No, nie. Kłóci
mi się to z obrazem metalu jaki znam. Może to przez specyficzne, lekkie
brzmienie. A może, przez ten delikatny, fantastyczny wokal?
‘Formless’ wśród
niezliczonych zalet ma chyba jedną wadę. To mastering. Wydaje mi się, że można
było to wszystko trochę lepiej wykręcić. A tak, gitary są bardzo papierowe,
perkusja płaska (plastikowa, niemalże), a całości brakuje głębi i przestrzeni.
Ale cóż, widocznie nie można mieć wszystkiego. Ważne, że muzycznie album broni
się całkowicie i pozwala przymknąć oko na te brzmieniowe niedoskonałości.
Twórczość Aghory
polecam wszystkim fanom progresji (tej lżejszej) połączonej z oryginalnymi
wpływami muzyki świata. I fanom dobrego, kobiecego śpiewania w takiej muzyce.
Tu pasuje to świetnie i fantastycznie uzupełnia partie instrumentalne. A fakt,
że to w zasadzie nie metal, może skusi też słuchaczy o
lżejszym nieco, ale ciągle rockowym guście.
Komentarze
Prześlij komentarz