Dimmu Borgir – Enthrone Darkness Triumphant (1997)
Dimmu Borgir
– Enthrone Darkness Triumphant (1997)
1. Mourning
Palace
2. Spellbound
(By the Devil)
3. In Death's
Embrace
4.
Relinquishment of Spirit and Flesh
5. The Night
Masquerade
6. Tormentor
of Christian Souls
7. Entrance
8. Master of
Disharmony
9. Prudence's
Fall
10. A
Succubus in Rapture
11. Raabjørn speiler Draugheimens skodde
Jest rok 2000, może 2001. Na auli osiedlowego Domu Kultury zbiera się coraz
więcej ubranych na czarno ludzi. Gromadzą się pod sceną i w korytarzu. Jest
upalnie. Wszyscy coraz niecierpliwiej czegoś wyczekują. Okazuje się, że za
chwil kilka mają się tu odbyć koncerty
kilku amatorskich zespołów metalowych. Pośród nich, nikomu wcześniej (ani
nikomu później) nieznany zespół – Fangorn. Wchodzą nieśmiało na scenę (z
‘pożyczonym’ z innego składu klawiszowcem), niezdarnie się podłączają i stroją.
W końcu zaczynają. Rozbrzmiewają znane wszystkim klawisze... ’Mourning Palace’
rozpoczyna ten, bądź co bądź, żałosny koncert...
Powyższa historia winna być odbierana jako humorystyczna i autoironiczna.
Fangorn to chyba pierwszy ‘zespół’ w jakim grałem, a ‘Mourning Palace’ to
pierwszy kawałek, który w większości udało nam się scoverować (w większości, bo
umiejętności na całość zabrakło). Przytaczam tę scenkę, bo oddaje świetnie mój
do trzeciej płyty Norwegów stosunek. Jest ona dla mnie jednym z
niezniszczalnych i niezapomnianych symboli black metalu, a utwory z niej za
wszelką cenę chciałem umieć grać.
Dimmu Borgir zawsze lubiłem. I to stare, bardziej mroczne, i to współczesne
– bardziej już komercyjne i ociekające sławą i blichtrem. Mają dar zjednywania
sobie fanów. Czy to poprzez fajne gitary z genialną perkusją, czy to znów dzięki
klawiszowym zagraniom i absolutnie doskonale zaaranżowanym pod orkiestrę
symfoniczną utworom. Mimo słyszalnej pompatyczności, jest to wszystko smaczne i
nad wyraz akuratne. Dla mnie Ci muzycy są mistrzami nie tylko black metalu, ale
i marketingu i autopromocji.
‘Enthrone Darkness Triumphant’, mimo swojej niemalże pełnoletności, nadal jest
płytą świeżą i ciekawą. Nie brakuje na niej interesujących i porywających
riffów. Wspominany już ‘Mourning Palace’ to absolutny hit i wizytówka zespołu.
Następny, ‘Spellbound (By The Devil)’, to świetne chóry na klawiszach i fajny
organowy motyw. Bardzo lubię też dynamikę od pierwszych sekund ‘In Death’s
Embrace’ oraz prędkość i prawdziwie blackowe gitary ‘The Night Masquerade’. Jak
pisałem wcześniej, Dimmu Borgir perkusją stoi. Zawsze jest ona dynamiczna,
głeboka i, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, mokra. Lubię takie brzmienie – dodaje
kolejny wymiar całej muzyce. Wielobarwność i zmienność takich utworów jak
‘Entrance’, ‘Master of Disharmony’ czy ‘A Succubus in Rapture’ świetnie
dopełnia obraz. To po prostu bardzo dobra, równa i dojrzała płyta.
Dimmu Borgir będę zawsze polecał wszystkim. To ikona black metalu, która w
stu procentach na takie miano sobie zasłużyła. Nie ma tu nudy, nie ma
kompromisów. Jest za to dobry technicznie, bardzo przemyślany i finezyjny black
metal. W dodatku jest świetnie wykręcony, a przez to niebywale selektywny. Do
ich muzyki nie można się przyczepić. A do produktu, jakim się stali? No cóż,
niektórzy będą ich krytykować za brak niszowości i komercyjne sprzedanie się,
inni zaś (i wśród nich chyba ja) chwalą i trochę zazdroszczą. Bo miejsce, do
którego Shagrath z kolegami dotarł nie byłoby osiągalne bez uporu,
konsekwencji, lekkiego może narcyzmu i, co niezmiernie też ważne, otwartości i
wspierającej mentalności narodu. Bo Dimmu Borgir w swojej ojczyźnie są tak
popularni, jak u nas gwiazdki pop’u. Tego im zazdroszczę. Tego też naszym,
polskim zespołom metalowym życzę.
Komentarze
Prześlij komentarz