Veil of Maya - Matriarch (2015)




  Po tylu latach słuchania muzyki człowiek wyrabia sobie już swój gust, ma jasno określone preferencje. I, co może nie jest najlepsze, bardzo ostrożnie podchodzi do wszelkich nowości. Boi się eksperymentów, ma obawy, że może czegoś nie zrozumieć lub/i nie przyswoić. Ja, niestety, często tak właśnie mam. Otwarcie się na coś zupełnie nowego jest dla mnie, delikatnie to ujmując, problematyczne. Idealnym tego przykładem jest bohater dzisiejszego wpisu, przedstawiciel death i grind core – amerykański zespół Veil of Maya. Nigdy tych gatunków nie lubiłem, unikałem ich jak ognia. Aż do poznania twórczości tych panów.
    Połączenie krzykliwego łojenia z nu-metalowymi zagrywkami, podduszone w death metalowym sosie zawsze wydawało mi się naciągane, nieprawdziwe i irytujące. Ciekawe, że na ‘Matriarch’ wszystko to jest, a ja i tak tej płyty słucham. Jest ostry krzykliwy śpiew, jest delikatny czysty wokal (skojarzenie z Bullet For My Valentine mam tu dość mocne), jest naparzanka w stylu death metalowym, są melodie niemalże doom’owe i, wreszcie, jest coś, co mnie przekonało do nich ostatecznie: to świetne gitarowe smaczki, połamane i dynamiczne zmiany rytmu czy niebanalne i nieoczywiste riffy. A, no i nieliczne elektroniczne nutki też czasem zaznaczają swoją obecność.
  ‘Matriarch’ to piąta studyjna płyta Amerykanów z Veil of Maya. Nie będę kłamał, że znam ich całą dyskografię. Tak naprawdę słyszałem jeszcze jedno ich wydawnictwo, ‘Eclipse’ z 2012 roku. Jednakże do Antylogii wybrałem ich najmłodsze dzieło. Dlaczego? Bo jest bardzo równe, przemyślane i, kurczę, w tym szaleństwie jest metoda. Swobodne żonglowanie nastrojem (zwłaszcza przez wokalistę) jest tu chyba właśnie tym wabikiem, na który dość łatwo się złapać. Agresja przeplata się z melodyjnością. Ciężkie i mocne riffy wymieniają się bez końca z połamanymi motywami i technicznymi smaczkami. Bardzo to wszystko jest tu akuratne i, o dziwo, lekkie w odbiorze. Jak nie grind core.
  Ten lekki dysonans między ciężkim i krzykliwym łojeniem, a lekko komercyjnie brzmiącymi melodiami i wokalami może przeszkadzać. Dla większych konserwatystów zapewne będzie to nie do przejścia. Bo po cóż nagrywać tak rozbieżną w klimacie płytę, skoro można by nagrać dwie równe? Myślę jednak, że zabieg ów był celowy, a kto miał się na nim poznać, ten zapewne się poznał. Ja (chyba) się na tym poznałem i to kupuję.
  Muzykę Veil of Maya polecam fanom death i grind core z lekką, ale doskonale wyczuwalną nutką komercyjnego nu-metalu. Połączenie, choć na pierwszy rzut oka (i ucha) karkołomne, całkiem nieźle się tu spisuje. Nieźle sklejone motywy bombardują słuchacza energią i odrobiną szaleństwa. A przecież tego głównie szukamy w muzyce, nieprawdaż? Twórczość Amerykanów powinna też przypaść do gustu wszystkim muzycznym (metalowym) poszukiwaczom. A nuż, odkryją tu dla siebie coś nowego. Natomiast metalowi konserwatyści raczej nie znajdą tu nic wartego ich uwagi. Przynajmniej ja tak uważam.

1. Nyu
2. Leeloo
3. Ellie
4. Lucy
5. Mikasa
6. Aeris
7. Three-Fifty
8. Phoenix 
9. Matriarch
10. Teleute
11. Daenerys
12. Lisbeth



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Atrophia Red Sun - Twisted Logic (2003)

WASI ZNAJOMI - Prokoncepcja - Niedoczekanie (2016)

PŁYTA CZYTELNIKA - Slayer - Repentless (2015)