PŁYTA CZYTELNIKA - Sex Pistols - Never Mind the Bollocks (1977)
Sex Pistols - Never Mind the Bollocks (1977)
1.
Holidays in the Sun
2.
Bodies
3. No
Feelings
4. Liar
5.
Problems
6. God
Save the Queen
7.
Seventeen
8.
Anarchy in the U.K.
9.
Submission
10.
Pretty Vacant
11. New
York
12.
E.M.I.
Z założenia nie przepadam (tak, to dość delikatne słowo) za
rockową klasyką. Jedynym wyjątkiem jest mój ukochany Queen. Z założenia też,
ale znacznie bardziej nie przepadam za punk rock’iem. A jeżeli jest mowa o
klasycznym (legendarnym?) punk rocku, to możecie sobie tylko wyobrazić, Moi
Drodzy Antylogiczni Czytelnicy, co się wewnątrz mnie dziać musi. Ale słowo się
rzekło. ‘Płyta Czytelnika’ jest dla Was. I każdą płytę przez Was wybraną obiecałem
zrecenzować. Słowa zamierzam dotrzymać, choćby nie wiem jak bolało. A zatem, do
dzieła!
Do pierwszego
przesłuchania musiałem się przygotować. Wyciszyłem się, wyłączyłem (na ile było
to możliwe) swój krytycyzm, otworzyłem umysł na nowe (nieznane?) doznania.
Założyłem słuchawki, przymknąłem oczy i nacisnąłem na odtwarzaczu przycisk
Play. I... dokładnie taka masakra, jakiej się spodziewałem. Przykro mi bardzo z
tego powodu, ale naprawdę punk rocka nie ogarniam. Żadnego. Ja wiem, że Sex
Pistols to ikona. Nazwę zespołu kojarzy prawie każdy, choć twórczość już mało
kto (przyznaję się, jestem w tym gronie). Ja wiem, że z pewnością mają jakiś
tam (wielki?) wkład w rozwój tej muzyki. Ja wiem, że wielu ludzi chciałoby,
żeby Pistolsi nie skończyli na tym jednym albumie, żeby do dziś tworzyli,
grali, istnieli (celowo ignoruję ten ich sceniczny pseudo-powrót w 1996 roku).
Ja to wszystko wiem. Ale, tak szczerze, niewiele mnie to obchodzi. To ten
gatunek muzyki, to ten wykonawca, bez znajomości którego moje życie toczyłoby
się spokojnie dalej. Taka jest, niestety, smutna prawda.
Ale powinno być
też merytorycznie, żeby nikt mi nie zarzucił, że coś skreślam, ‘bo tak’. No, to
proszę bardzo. Wokal – irytujące darcie kopary, które zapewne zawiera mnóstwo
ważkich, ale i nikogo nie obchodzących treści. Ratuje się tylko bardzo
wyraźnym, a przeze mnie ukochanym, brytyjskim akcentem. Poza tym, porażka. Ja
chyba po paru piwach lepiej śpiewam. Instrumenty – perkusja prosta, jak w
Nirwanie. Myślę, ze adepci tego instrumentu grają lepiej już po dwóch-trzech
lekcjach. Ale może się mylę? Wreszcie, gitary. Proste riffy przybrudzone brzmieniowo
lekkim przesterem. Nic odkrywczego, nic oryginalnego. Takie tam, pitu pitu,
które ewidentnie ma być tłem dla szerzonych (przez wokalistę, rzecz jasna)
mniej lub bardziej buntowniczych treści. Absolutnie tego nie kupuję. Nudzi mnie
to i irytuje.
Wszystkie utwory
zdają się być na jedno kopyto, co sprawia, że gdy słuchamy ‘Never Mind the
Bollocks’ nieskupieni, łatwo się zgubić i nie sposób określić, którego utworu
właśnie słuchamy. Do przytomności przywołują tylko oklepane szlagiery ‘Anarchy
in the U.K.’, ‘God Save the Queen’ czy ‘E.M.I.’. Zatem,
czy to jest materiał na dobrą i wartościową muzycznie płytę? Nie sądzę.
Zawsze musi być
ten pierwszy raz. No i, nadszedł. To chyba pierwsza tak krytyczna moja
recenzja. Ale cóż zrobić, obiecałem Wam szczerość i absolutny subiektywizm. Paulinie
bardzo dziękuję za dzisiejszą propozycję. Bo, tak jak wspominałem przy okazji
poprzedniej Płyty Czytelnika, im więcej poznamy różnej muzyki, tym więcej
powinniśmy mieć na jej temat do powiedzenia. A to ważne. Trzeba przecież
wiedzieć, dlaczego coś się lubi, a dlaczego czegoś nie możemy znieść. Najważniejsze
przy tym, to zawsze mieć szacunek do każdej muzyki i jej fanów.
Komentarze
Prześlij komentarz