PŁYTA CZYTELNIKA - Tiamat - Clouds (1992) & The Scarred People (2012)
Tiamat -
Clouds (1992)
1. In a
Dream
2.
Clouds
3. Smell
of Incense
4. A
Caress of Stars
5. The
Sleeping Beauty
6.
Forever Burning Flames
7. The
Scapegoat
8.
Undressed
Tiamat -
The Scarred People (2012)
1.
Scarred People
2.
Winter Dawn
3. 384
4.
Radiant Star
5. The
Sun Also Rises
6.
Before Another Wilbury Dies
7. Love
Terrorists
8.
Messinian Letter
9.
Thunder & Lightning
10.
Tiznit
11. The
Red of the Morning Sun
I stało się. Dziś pierwszy (i mam wielką nadzieję, że nie
ostatni) wpis z serii 'Płyta Czytelnika’. Napisał do mnie Grzegorz z zadaniem
porównania dwóch płyt zespołu Tiamat – jednej z początku kariery zespołu, a
drugiej sprzed kilku dosłownie lat. Żeby nie było zbyt łatwo, zadał przy tym
filozoficzne niemalże pytanie – czy to nadal jest Tiamat? Choć za Szwedami
nigdy nie przepadałem, z przyjemnością podejmę się wyzwania i opowiem Wam, co o
tym wszystkim myślę. Bo szczerze mówiąc, sam jestem tego ciekaw.
W związku z tym,
że płytę ‘Clouds’ kojarzyłem jak przez mgłę (prócz, oczywiście, utworu ‘The Sleeping
Beauty’, który nawet z jednym z zespołów coverowaliśmy), a ‘The Scarred People’
nie znałem w ogóle, to postanowiłem się nimi naprzemiennie biczować. Po
przesłuchaniu pierwszej, włączałem drugą, by po niej znów odpalić pierwszą. I
tak w kółko wiele, wiele razy. Pierwsze spostrzeżenie: w zależności od pory
dnia i nastroju raz bardziej podobała mi się stara dobra doom’owa rąbanka, a
raz bardziej nowoczesna i (niestety, bo nie znoszę) ‘depeszowa’ melodyka i
wokaliza. Zjawisko to ciekawe było nawet dla mnie.
Spostrzeżenie
numer dwa: cholera, muzycznie Tiamat jest świetny. Bez względu na okres, w
którym tworzył. Riffy są rasowe, a w swej prostocie i ciosanej aparycji
(zwłaszcza na ‘Clouds’) - fantastyczne. Zasadniczo, na obu płytach panuje klimat
mniejszej lub większej melancholii, refleksji i kojącej (choć depresyjnej
momentami) melodyjności. Ot, doom w swej najczystszej postaci, jakimś cudem
często przez ‘internetowych specjalistów’ mylony z gotykiem. Daleko Szwedom do
poziomu i klasy Paradise Lost (dla mnie,
mistrzów gatunku), ale komponowania dobrej muzyki nie można im odmówić. Jest
idealny stylistyczny balans, nie ma niepotrzebnych dźwięków czy eksperymentów. A
wokal? No właśnie, tę masakrę opiszę niżej.
Dlaczego nigdy
nie byłem wielkim fanem Tiamatu? Bo wkurzał mnie głos wokalisty. Na starych
płytach (w tym i na ‘Clouds’) brzmi on kiblowo, nieprofesjonalnie, brzydko i
zupełnie... przypadkowo. W sposób niewypowiedziany kłóci się z, skądinąd świetną
i klimatyczną, muzyką. Nie da się tego słuchać. Nie sposób to lubić.
Naprawdę. A nowe płyty? Zmiana stylu wokalu diametralna ale głos ciągle fatalny!
Dlaczego? Bo jak ktoś chce brzmieć jak wokalista Depeche Mode to, jak dla mnie,
lepiej żeby w ogóle dał sobie z muzyką spokój. Nie lubię Depeche Mode, ani
żadnego wokalisty czy zespołu, który w tym kierunku zmierza. Nie lubię i
koniec. ‘The Scarred People’ jednakże broni się wspominaną już wyżej warstwą
instrumentalną. Bo wyłączywszy się na wokal i sporadyczne elektroniczno-rytmiczne
pitu-pitu, muzyka na tej płycie jest niezwykle interesująca i da się odnaleźć w
niej (nawet bez jakiegoś głębokiego kopania) duszę brudno-doom’owego Tiamatu z
lat dziewięćdziesiątych. Pozostaje tylko kwestia własnego wyboru słuchacza, czy
chce mu się na coś wyłączać, by do czegoś innego dotrzeć. Mnie się chce, a Wam?
Utwory. Na każdej
z tych dwóch płyt są utwory, które polubiłem i do których zapewne będę wracał.
Może niezbyt często i z oporami, ale będę. Na ‘Clouds’ takimi utworami są na
pewno: ‘The Sleeping Beauty’ – po pierwsze, przez mój estradowy do niego
sentyment, a po drugie dlatego, że to po prostu dobry i ciężki numer; ‘In a
Dream’ – za jego dynamikę w drugiej części i magiczną jakąś mgiełkę, no i
wreszcie, ‘The Scapegoat’ za wachlarz nastrojów, którymi muzycy w nim uraczają
słuchacza. Na ‘The Scarred People’ natomiast z pewnością chętnie czasem wrócę
do ‘Winter Dawn’, bo bardzo podoba mi się w nim gra gitar, ich świetne
akcentowanie i ciekawe wypełnienia tła. Polubiłem też kawałek ‘384’ za jego
niespieszność i lekko zatrważający (psychodeliczny?) mrok. Ostatnim godnym
polecenia utworem na tej płycie Szwedów jest ‘Love Terrorists’. Bo ma ciekawy,
bujany rytm i wiele się w nim dzieje z gitarowego punktu widzenia. Oczywiście,
muszę to powtórzyć, wszystkich tych utworów nie sposób słuchać, bez wyłączenia
w głowie wokalu. Niestety.
Podsumowując, nie
potrafię wskazać jednogłośnie, która z tych płyt jest lepsza. Obie są
instrumentalnie świetne, choć bardzo różne. Obie mają coś do przekazania
słuchaczom, choć zapewne każda z nich coś innego. Wreszcie, obie są płytami,
bez znajomości których mógłbym nadal spokojnie żyć. Bo nic w nich nie skrada
mojego serca. A szkoda, bo potencjał jednakowoż jest. Ale jeżeli miałbym
(musiałbym?) wybrać tę jedną, to wybór padłby na ‘The Scarred People’.
Dlaczego? Bo po pierwsze, więcej się tam instrumentalnie dzieje, a po drugie
(co raczej jest zasługą wyłącznie tego, że została nagrana 20 lat później), ma
po prostu lepsze brzmienie. Wokalnie jednak, obie nadają się do kosza.
‘Czy to jest
jeszcze Tiamat?’ – zapytał Grzegorz. Oczywiście, że jest. Dojrzalszy, lepiej
panujący nad instrumentami i z bogatszą
muzyczną wyobraźnią. Ale ciągle Tiamat. A że spróbowali (muzycy zespołu)
drogi eksperymentalnej zamiast po prostu wywalić wokalistę? No cóż, ich zespół,
ich wybór, ich sprawa. Wiele zespołów próbowało zmian i, co czas pokazał,
nie zawsze wychodziło to źle (patrz: Paradise Lost czy Moonspell).
Jeśli podoba Wam
się forma ‘Płyty Czytelnika’ lub po prostu, chcielibyście
poznać moje zdanie na temat jakiejś płyty – piszcie śmiało na moja.antylogia@gmail.com. Zapraszam też do
komentowania wpisów na stronie bloga i na fb, a także do polecania bloga i jego
fejsbukowej strony Waszym znajomym. Im nas więcej będzie, tym lepiej!
Jestem pod wrażeniem :)
OdpowiedzUsuń