PŁYTA CZYTELNIKA - The Ruins of Beverast - Foulest Semen of a Sheltered Elite (2009)



  Uwielbiam takie wyzwania, jak dzisiejsze. Na skrzynce Antylogii znalazłem maila od Dariusza z prośbą o wyrażenie swojego zdania na temat jednej z płyt jednoosobowego niemieckiego zespołu – The Ruins of Beverast. Nie znałem zupełnie ani artysty, ani płyty. A przeczytawszy pobieżnie w sieci parę słów o stylu z jakim przyjdzie mi się zmierzyć, od razu wiedziałem, że łatwo nie będzie. A zatem, zapraszam na moją recenzję płyty ‘Foulest Semen of a Sheltered Elite’.
    Pierwszy odsłuch i... pierwsza przeszkoda. Nie wiem czy kiedykolwiek Wam wspominałem, ale zawsze mam opory przed słuchaniem muzyki brudnej, nieselektywnej i pseudo-mrocznej. Tu to wszystko jest. I ja mam z tym problem. Bo jestem jeszcze w stanie zrozumieć takie brzmienie na płytach rejestrowanych na początku lat dziewięćdziesiątych. Ale płyta z 2009 roku? Serio? Ja wiem, taka  stylistyka i anturaż. Ale po co?
  Jako że zdolność do ‘wyłączania ścieżek’ w głowie mam świetnie opanowaną, odwróciłem swą uwagę od brzmienia, w całości kierując ją na muzykę. I jest znacznie lepiej! Najważniejszą cechą muzyki utalentowanego Niemca jest atmosfera. Klimat na płycie jest fascynujący. Ujmuje niejasną zagadkowością, zatrważającą demonicznością i suicydalną lekko melancholią. To, jestem pewien, może znaleźć rzeszę odbiorców. Wiernych i oddanych. No i, z pewnością w jakiś sposób wrażliwych. Ja to kupuję. Może nie każdą nutkę, może nie każde muzyczne rozwiązanie. Ale kupuję.
  Kolejne odsłuchy. Zaczynam się powoli w tym wszystkim odnajdywać. Choć ciągle nagłe przejścia od melancholii do blackowego (i cholernie brudnego) blastowania trudno mi ogarnąć. Bo gdy już się przestawię na prawdziwie ‘szatański’ metal to pstryk! i znów doom’owa i dołująca melodyka. Naprawdę lubię w muzyce nieoczywistość, nieszablonowość i zmienność. Ale tu nie do końca to do mnie przemawia. Jest jeszcze takie prawdopodobieństwo, że się po prostu na tym nie znam?
  Słuchając ‘Foulest Semen of a Sheltered Elite’ miewałem mniej lub bardziej wyraźne skojarzenia z Dissection, Limbonic Art, Summoning czy polskim (i genialnym) December’s Fire. Ta płyta to, jak dla mnie, kolaż stworzony z dorobku tych artystów, doprawiony (bardzo wyraziście) unikalnym stylem The Ruins of Beverast. W chwili pisania tych słów, jestem po siedmiu czy ośmiu już odsłuchach tego albumu i (wreszcie!) bliżej mi do powiedzenia: lubię to!, niż do stwierdzenia wręcz przeciwnego. Należy to traktować jako niewątpliwy sukces zespołu.
  Wart zwrócenia uwagi jest wokal i jego wszechstronność. Nie brakuje tu rasowego blackowego wręcz growlu, są psuedo-męsko-chóralne zaśpiewy, wreszcie, słychać tu i ówdzie smaczki w postaci szeptów, deklamacji, krzyków i tym podobnych przeszkadzajek. Fajny na to miał pan Niemiec pomysł. Szkoda tylko tego brzmienia...
  Generalnie, chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, że zawsze, bez względu na gatunek muzyki, mam wielki szacunek dla ludzi, którzy sami nagrywają płyty. Podziwiam ludzi, którzy prócz niewątpliwego multi-instrumentalizmu, mogą pochwalić się niesamowitą (i często chyba, niczym nieograniczoną) wyobraźnią muzyczną. Sam zawsze takim człowiekiem chciałem być. A Alexander von Meilenwald nim po prostu jest. I kropka. Śmiało stawiam go na równi z Igorrr’em, December’s Fire czy Cyaxares. Wielki szacunek.
  Niestety, nie wskażę ulubionych utworów z tej płyty. Nie powiem Wam nawet, które choć trochę polubiłem. Dlaczego? Bo to zupełnie nie moja bajka i nie chcę Was oszukiwać, że jest inaczej. Wszystkie wymienione przeze mnie superlatywy dotyczą talentu i kreatywności kompozytora oraz klimatu muzyki. Jednak produkt jako całość nie jest do końca moim światem. Ale nie mam problemu z tym, by uwierzyć, że gdzieś komuś to się bardzo podoba. Wierzę, że takich Dariuszów jest na świecie znacznie więcej. Mogę tylko żałować, że ja nie jestem jednym z nich.
  Czy kiedyś jeszcze wrócę do tej płyty? Szczerze, wątpię. Ale cieszę się, że ją poznałem. Każdy nowo odkryty zespół w jakiś sposób nas wzbogaca i poszerza perspektywę. Ba, im więcej się muzyki słyszało, tym bardziej można o niej mędrkować! Na przykład, grafomaniąc (wiem, nie ma takiego słowa, ale cóż, mi się podoba) na jej temat na blogu. Ha!

1. I Raised This Stone As A Ghastly Memorial
2. Alu
3. God's Ensanguined Bestiaries
4. Mount Sinai Moloch
5. Transcending Saturnine Iericho Skies
6. Kain's Countenance Fell
7. The Restless Mills
8. Theriak - Baal - Theriak
9. Blood Vaults (II - Our Despots Cleanse The Levant)
10. Arcane Pharmakon Messiah


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Atrophia Red Sun - Twisted Logic (2003)

WASI ZNAJOMI - Prokoncepcja - Niedoczekanie (2016)

PŁYTA CZYTELNIKA - Slayer - Repentless (2015)