Harakiri for the Sky - Aokigahara (2014)
Dzisiejszy wpis jest prawdopodobnie ostatnim w tym roku.
Dlatego też, zdecydowałem się na małą niespodziankę. Mam tu przede wszystkim na
myśli niespodziankę dla samego siebie. Pamiętacie, jak całkiem niedawno
pisałem, jak bardzo nie lubię/nie rozumiem brudnego, ciężkiego grania? Jak
bardzo przeszkadza mi jego nieselektywność, chaos i, często przekoloryzowana, demoniczność? Ja doskonale pamiętam co pisałem – bo mowa była wówczas o muzyce
zespołu ‘The Ruins of Beverast’, zaproponowanej chwilę temu przez Dariusza.
I choć byłem bardzo ostry dla tego artysty, to niedługo później uległem
bezwarunkowo zespołowi, grającemu równie brudno, równie demonicznie i równie
ciężko. I dziś będzie właśnie o nim, o austriackim dwuosobowym składzie Harakiri
for the Sky i ich drugim albumie, ‘Aokigahara’. Zapraszam!
Myślę, że w
powiedzeniu, że ‘wyjątek potwierdza regułę’ musi być coś z prawdy. No, bo ja
naprawdę za taką ścianą dźwięku jak na płytach The Ruins... nie przepadam. Mało
– łatwo mnie takie coś irytuje. A tu nagle, a niespodziewanie zostałem
zdzielony potężnym ciosem przez Harakiri for the Sky, po którym nie mogę się
nadal pozbierać! Gdzie tkwi ich moc? Nie wiem, ale działa silnie i intensywnie.
Podejrzewam, że w dużej mierze uległem silnemu urokowi smutku i depresyjnej
melancholii melodyki tej płyty. Ten, zbudowany na arcydołującym wokalu, klimat
płyty powoduje ciarki na całym ciele słuchacza. Choć to absolutnie różny rodzaj
muzyki, niż ten z płyty ‘Alternative 4’ Anathemy, to spowodował u mnie te same
emocje! Taki głęboki smutek, depresyjne przemyślenia, potężna chęć przyjrzenia
się dokładnie każdej warstwie mojego życia i przewartościowania go tam, gdzie
to konieczne. Gdybym był takim małolatem, jakim byłem w wieku szesnastu-siedemnastu
lat, to byłaby to muzyka mojego 'doła'. Muzyka mojej samotności. Takie magiczne
narzędzie, które pomaga odbić się od refleksyjnego dna, by chwilę później móc
już patrzeć na świat przez inny, jaśniejszy pryzmat. To nieocenione!
Nie będę opisywał
poszczególnych utworów z ‘Aokigahara’, bo tę płytę należy traktować całościowo.
Tak trzeba ją przyswajać i tak należy ją przeżywać. Jak wspominałem już
wcześniej, to płyta o brudnym, nieselektywnym i surowym brzmieniu. Gitary
oparte są na nieskomplikowanych akordach oraz rytmicznym i dość dynamicznym
kostkowaniu. Nie ma tu żadnych wirtuozerskich fajerwerków – jest za to
absolutnie magiczny klimat smutku i bólu. A wokal? Przeszywa na wskroś. Tembr
głosu w połączeniu z charyzmą i ekspresją wokalisty czynią z całej tej płyty
arcydzieło. Choć dołujące, przejmujące i w jakiś specyficzny sposób straszne,
to jednak arcydzieło. Nie wiem, czy to dobrze, że muzyka wywołuje smutek i
skłania do przemyśleń, ale niespecjalnie mnie to interesuje. Ja Harakiri for
the Sky kupuję bez reszty. Są obaj panowie geniuszami gatunku. Naprawdę. Bo kto
nie uwielbia, gdy muzyka wywołuje u niego dreszcze? No, kto?
Może dzisiejsza
propozycja nie jest najbardziej akuratna na zbliżający się okres rodzinnych
świąt itp., niemniej, to właśnie ona mi przyszła do głowy
jako pierwsza gdy pomyślałem, czym można by ten Antylogiczny rok zamknąć. Mam
wielką nadzieję, że choć części z Was ta muzyka przypadnie do gustu. Wskazówka:
jeśli nie macie ‘odpowiedniego’ nastroju, to na pewno Wam ta płyta nie zagra.
Dlatego dajcie jej szansę wtedy, gdy bliżej Wam będzie do smutku, niż do
radości. Wtedy zadziała jak należy!
1. My Bones to the Sea
2. Jhator
3. Homecoming: Denied!
4. 69 Dead Birds for Utøya
5. Parting
6. Burning from Both Ends
7. Panoptycon
8. Nailgarden
9. Gallows (Give 'Em Rope)
Komentarze
Prześlij komentarz