A Forest of Stars - Beware the Sword You Cannot See (2015)


A Forest of Stars - Beware the Sword You Cannot See (2015)

1. Drawing Down the Rain
2. Hive Mindless
3. A Blaze of Hammers
4. Virtus Sola Invicta
5. Proboscis Master Versus the Powdered Seraphs
6. Part I: Mindslide
7. Part II: Have You Got a Light, Boy?
8. Part III: Perdurabo
9. Part IV: An Automaton Adrift
10. Part V: Lowly Worm
11. Part VI: Let There Be No Light


  Bywam dość konserwatywny w swoich muzycznych wyborach. Znaczy to, ni mniej ni więcej, że jeśli jakiś gatunek/zespół od razu mi nie przypadnie do gustu to gardzę nim i omijam szerokim łukiem wszelkie jego dokonania. Tak jest na przykład z Rammstein, Marduk czy Slayer. Tak jest także z przedstawicielami brudnego, powolnego i pseudo-psychodelicznego black metalu. Odpycha mnie on i zupełnie nie zaciekawia. Żeby jednak każda reguła była kompletna, należy zidentyfikować także jej wyjątki. I dziś będzie taki właśnie wyjątek. Zapraszam do odsłuchu płyty ‘Beware the Sword You Cannot See’, brytyjskiej grupy A Forest of Stars.

  Omawiany dziś album to czwarta (i jak dotąd, ostatnia) produkcja zespołu. Poznałem go zupełnie przypadkowo, przeglądając któryś z serwisów muzycznych w poszukiwaniu nowych muzycznych inspiracji. Od samego początku zwrócili moją uwagę ciekawymi melodiami, dość zgrabnie wplatanymi partiami skrzypiec i przyzwoitymi nieśpiesznymi gitarami. To wszystko w połączeniu ze sporą dawką mroku i niezłego growlu daje ładny muzycznie efekt. Co dla mnie ważne, nie jest też tak, że każdy utwór brzmi tak samo. Wiele się tu dzieje. Jest zabawa instrumentami, wokalami (tak, czyste i żeńskie głosy też są) i konwencją. Czasem jest blackowo, a czasem doom’owo czy wręcz - hard rockowo. Bardzo to wszystko smaczne. Nie rewolucyjne, ale smaczne.
  Nie wierzę, że to piszę, ale w sumie przy dźwiękach ‘Beware the...’ można odpoczywać. Być może to efekt masteringu, który muzykę trochę spłaszczył (ale nie zniszczył) i brzmienie uczynił bardzo nienachalnym. Ciekawy efekt jak na, bądź co bądź, metal. Mi to bardzo odpowiada. Łatwo się przy tej muzyce wyłączyć i odpłynąć.
  Jakby się dobrze wsłuchać w pojedyncze utwory, łatwo doszukać się licznych inspiracji. Nie będę ich tu wymieniał, bo myślę, że co wprawniejsze ucho bez wysiłku rozpozna kilka już przy pierwszym przesłuchaniu. A czy to dobrze? Pewnie, że tak! Trzeba uczyć się od Mistrzów. Inspirować się ich dokonaniami i budować swój warsztat na odpowiednich wzorcach. Jeżeli konotacje nie są intensywne i nie noszą znamion kopiowania, to uważam je za jak najbardziej na miejscu.
  Dzisiejszy wpis nie należy do najbardziej konkretnych, ale może właśnie przez to być idealnym odzwierciedleniem mojego do muzyki A Forest of Stars podejścia. Nie skupiam się stuprocentowo na tym co i jak grają, a odbieram płytę jako całość. Jako świetne tło do relaksu czy codziennych zajęć. Bez fajerwerków czy niepotrzebnych ekscytacji. Porządny i nieszkodliwy metal z zaskakującymi czasem smaczkami. I lubiącym właśnie taką muzykę polecam tę płytę. Innym może się po prostu nie spodobać. Lub, najzwyczajniej w świecie, nudzić.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Atrophia Red Sun - Twisted Logic (2003)

WASI ZNAJOMI - Prokoncepcja - Niedoczekanie (2016)

PŁYTA CZYTELNIKA - Slayer - Repentless (2015)