Tvangeste - Firestorm (2003)

 


        Dziś zapraszam Was na podróż w czasie. Odwiedzimy Rosję sprzed osiemnastu lat. Wówczas bowiem, w obwodzie kaliningradzkim, kilkoro muzyków z zespołu Tvangeste wydało drugi (i ostatni) album długogrający - niebanalny "Firestorm". Liczę, że podobnie do mnie, dacie się ponieść niewątpliwemu urokowi tego, niedoskonałego jednakowoż, dzieła. Dlaczego? Bo to kwintesencja black metalu tamtych lat, czyli początku XXI w.
        Jako że wspomniałem o niedoskonałości "Firestorm", to może zacznę od braków właśnie. Pierwszym i najważniejszym zarzutem jest pozostawiający wiele do życzenia mastering. Muzyka nie brzmi źle, ale zważywszy na wielowymiarowość kompozycji i na to, jak wiele się tu dzieje zarówno instrumentalnie, jak i wokalnie, oczekiwałbym czegoś więcej. Z drugiej jednak strony, można teraz, po tych niemal dwudziestu latach od premiery uznać, że to taki urok ówczesnych nagrań. Wiele osób to łyknie, mniemam. Uwaga numer dwa (ostatnia) jest z jednej strony wadą, a z drugiej - zaletą! O co chodzi? Ano, o inspiracje, garściami czerpane z innych black metalowych źródeł. Każdy niemal utwór ma w sobie coś, co już gdzieś słyszałem, skądś znam, z czymś mi się kojarzy. I w ogólnym rozrachunku to chyba jednak zaleta. Przecież najbardziej podoba nam się muzyka, którą już znamy, nieprawdaż?
        Najmocniej na "Firestorm" wybija się wpływ Cradle of Filth. Oprócz oczywistych muzycznych analogii (klawisze, szybkie riffy), sam wokal bardzo przypomina ten, wydobywający się z ust Dani'ego Filth'a. Nie brakuje tu także wpływu Dimmu Borgir (bogata symfoniczność) czy Darzamat. Wszystko to pokryte jest także swoistą teatralnością. Coś jakby black metalowy musical - taki z podziałem na role, z ciekawą fabułą i zaskakującymi watkami pobocznymi. Osobiście, bardzo mi się to podoba. Jestem przekonany, że ten materiał, zrealizowany zgodnie z obecnymi standardami, nawet dziś namieszałby nieźle na scenie black metalowej. 
        Nie widzę sensu w opisywaniu pojedynczych utworów, ponieważ historię opowiadaną na "Firestorm" należy przyswajać całościowo. Tu wszystko się ze sobą łączy i z siebie logicznie (choć nie zawsze od razu) wynika. Tutaj, wreszcie, równie ważny jest growl, fortepian i damski operowy 
niemal wokal. Nic nie jest dziełem przypadku i niczego nie ma w nadmiarze. To dzieło kompletne.
        Ostatnie znane wydawnictwo Rosjan z Tvangeste polecam wszystkim fanom blacku z przełomu wieków. Miłośnicy brytyjskiego Cradle of Filth poczują się tu jak u siebie, a i ci, którym czegoś w CoF brakuje, być może właśnie na "Firestorm" to znajdą? To naprawdę ciekawa, nieoczywista i niejednotorowa opowieść, której warto dać szansę. Z poprawką na mastering, rzecz jasna.


1. Introduction 00:42
2. Under the Black Raven's Wings 05:52
3. Birth of the Hero 05:44
4. Fire in Our Hearts 05:57
5. Perkuno's Flame 06:42
6. Godless Freedom 05:35
7. Storm 07:44
8. Tears Will Wash Off the Blood from My Sword 06:16




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Atrophia Red Sun - Twisted Logic (2003)

PŁYTA CZYTELNIKA - Luxtorpeda - MYWASWYNAS (2016)

PŁYTA CZYTELNIKA - Slayer - Repentless (2015)