Slipknot - Vol. 3: (The Subliminal Verses) (2004)
![Obraz](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqF_7apWNSeM0y0M0V9mDya_oXGw_CLKQf04n5G957_HVlDe8mpTNul37XheG2EiI9fOU6Ip0eciDIxIqJ-flcFqTbtEJT4-vxaWEMSr1SnoKgF7obKyqjFQhGw_QUavTNvCZCTkzNGC-i/s320/Slipknot_vol3.jpg)
Nie lubię nu metalu. Z założenia. Moje pokolenie tak już chyba ma, że nie lubi tego gatunku. Dlaczego? Pewnie dlatego, że skomercjalizował metal. Że zrobił z niego łatwo przyswajalną papkę dla małolatów. W końcu, że zepsuł metal, pozbawiając go mroku i demonicznej atmosfery. Takie jest przynajmniej moje zdanie. Ale żeby nie było ze mną tak łatwo, nawet tu są wyjątki do których lubię wracać. Jest trójka, w twórczości której jest przynajmniej jedna płyta, którą naprawdę lubię. To Korn, Disturbed i bohater dzisiejszego wpisu – Slipknot, z swoim trzecim albumem, ‘Vol. 3: (The Subliminal Verses)’. Dlaczego akurat ta płyta? Naprawdę, nie wiem. Ale od pierwszego przesłuchania zaskarbiła sobie moją sympatię. Bo szybka, bo dość agresywna. Do tego fajnie krzykliwa. No, i ta perkusja. Ma w sobie coś urzekającego, hipnotyzującego. I choć wokalnie, wolę Coreya Taylora w wersji Stone Sour, to nie wyobrażam sobie, by w Slipknot ktoś inny mógł drzeć mordę. Pasuje tu, j...