PŁYTA CZYTELNIKA – Votum — Time Must Have a Stop (2008)



  Po nieco ponad miesiącu milczenia wracam do Was, Drodzy Czytelnicy, z kolejną propozycją Justyny – polskim metalowo-progresywnym graniem w wykonaniu warszawskiego zespołu Votum. Do przesłuchania dostałem debiutancki album grupy, trwający nieco ponad pięćdziesiąt minut ‘Time Must Have a Stop’. Przekonajmy się, co z tego słuchania wynikło.
    Do pierwszego odsłuchu podszedłem inaczej niż zwykle – nim włączyłem odtwarzacz, co nieco o zespole i jego muzyce poczytałem. I tu, całkiem miłe zaskoczenie. Częste porównania do Riverside czy (nieodżałowanego) Division By Zero zaostrzyły mój apetyt. No, to włączamy...
  Pierwsza rzecz od razu rzuciła się w ucho. I to, niestety, nie było pozytywne. Wokal. Ogólnie poprawny, w growlu nawet solidny. Ale te górne rejestry. Ło matko... Takie prawie heavy metalowe wycie, którego szczerze nie znoszę. Ale, jak już doskonale wiecie, umiejętność wyłączania w głowie wokalu opanowałem, więc nie poddając się, słuchałem dalej. A dalej było już znacznie lepiej.
  Pierwszych kilka odsłuchów pozwoliło mi potwierdzić podobieństwa do Riverside (mniej) i Division by Zero (bardziej). Ja odnalazłem też kilka wspólnych nut z Proghma-C. Ale może to tylko takie wrażenie. Tak czy siak, muzyka, którą raczą nas warszawiacy na swym debiutanckim krążku jest fajna, przemyślana i mocno naznaczona progresywnym sznitem. Może się podobać (po wyłączeniu się, oczywiście, na wokal) ale niestety, raczej nie zachwyci. Brakuje tu czegoś przełomowego, unikatowego. To coś ma Riverside (i to z nadmiarem), tego też nigdy nie brakowało Division by Zero. A Votum? No, cholera, nie mają. I tak sobie teraz myślę, że to właśnie to mi w nich przypomina zespół Proghma-C – niby nieźle technicznie, niby progresywnie na poziome ale w ogólnym rozrachunku raczej klapa.
  Przez to też chyba nie mogłem się na ‘Time Must Have a Stop’ skupić. Kilkanaście przesłuchań, ale żadnego od początku do końca, bez przerwy. I z każdym kolejnym odsłuchem, mimo usilnego zagłuszania w myślach wokalu, stawał się on coraz bardziej irytujący i zmuszał mnie do włączenia innej płyty. Szkoda, bo w sumie, teoretycznie nie powinno być tak źle. Ale jest. Rzecz jasna, to ocena subiektywna. Ja tak tę muzykę odbieram i wątpię, by coś się tu miało zmienić. Jedyne co mogę obiecać, to spróbuję się zapoznać z nowszą twórczością Votum. Może coś się zmieniło? Może wywalili wokalistę? Może znaleźli 'to coś'? Oby!
  Tak mi teraz przyszło do głowy, że ta muzyka może się podobać kobietom. Że ta muzyka może się podobać młodym fanom progresji w ciężkim brzemieniu. Wreszcie, tą muzyką mogą się zainteresować fani nieodkrywczego ale solidnego (no, i polskiego!) grania. Do takich osób też kieruję tę płytę. Jeżeli jednak jesteście 'mega-fanami' Riverside, Division by Zero czy choćby Dream Theater, to ze spokojem sumienia możecie sobie tę pozycję darować...

1. Me in the Dark
2. The Pun
3. Passing Scars
4. Train Back Home
5. The Hunt Is On
6. Away
7. Look at Me Now
8. Time Must Have a Stop


Komentarze

  1. Bo Riverside to mistrzowie. Już klasycy gatunku. Tylko ciągle łza się w oku kręci za Piotrem. Widziałem ich " na żywo" chyba z osiem razy. Zawsze starałem się tak ustawić, aby widzieć go jak najlepiej. Na ostatnim jego koncercie w Krakowie byłem dość daleko... Za to piwo z nim i Meatloffem przed jednym z koncertów to jedno z fajniejszych moich muzyczno - koncertowych wspomnień. A co do Votum, to jak dla mnie OK, wokal neutralny, gość chce być trochę jak James Labrie, trochę jak Steve Hogan, trochę jak Mariusz Duda. A przez to jest trochę nijaki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Absolutnie się z Tobą zgadzam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Atrophia Red Sun - Twisted Logic (2003)

WASI ZNAJOMI - Prokoncepcja - Niedoczekanie (2016)

PŁYTA CZYTELNIKA - Slayer - Repentless (2015)