Selah Sue - Selah Sue (2011)



  Co prawda, w kolejce czekają już dwie kolejne Płyty Czytelnika, jednak postanowiłem wcześniej napisać o płycie, która po głowie chodzi mi już bardzo, bardzo długo. Nie jest to oczywisty wybór. Pewnie wielu z Was ta pozycja zaskoczy. Ale co tam, ja tę (i drugą też!) płytę młodej Belgijki uwielbiam. I właśnie jej magią chciałbym się z Wami podzielić. Zapraszam zatem do świata soulu i R&B, tak bardzo niekojarzącego się z Antylogią.
    Obecność takiej płyty na łamach Antylogii na pierwszy rzut oka można by zapewne tłumaczyć czytelniczą propozycją, jednak jest to od początku do końca mój wybór. Ja po prostu czasem lubię taką muzykę, takie barwy żeńskiego wokalu. I choć nigdy tu o tym nie mówiłem, to takie wokalistki jak Adele, Amy Winehouse czy choćby Jessie J bardzo cenię i  lubię do nich wracać. Zwłaszcza, gdy potrzebuję chwili odpoczynku i relaksu. Selah Sue nie dość, że należy do tego grona, to szczerze mówiąc, ostatnio najbardziej do mnie przemawia. Najmocniej na mnie oddziałuje.
  Ta młoda filigranowa piosenkarka nijak nie kojarzy się z osobą, która ma mocny, potężny wręcz głos. Kiedy pierwszy raz usłyszałem tę płytę (żona mi ją, zdaje się, ączyła), od razu przypadła mi do gustu. To była jedna z tych płyt, kre od pierwszego odsłuchu wywołują u słuchacza bardzo silne emocje. A momentami, nawet dreszcze. Ja poczułem i to, i to.
 Zostałem zauroczony. I, w sumie, nadal jestem. Ta mocna, chropowata i głęboka barwa głosu (tak często spotykana u czarnoskórych wokalistek) powala. Dodawszy do tego sporo przeszkadzajek, wokaliz, smaczków, które Selah Sue z siebie ochoczo wydaje, otrzymujemy wypełnione po brzegi, piękne wokalno-muzyczne dzieło. Magia.
  Co prawda, żeby w pełni odczuć ten głos na swoim ciele, należy słuchać go głośno (nawet bardzo). Najlepiej na dobrym sprzęcie audio czy choćby na przyzwoitych zamkniętych nausznych słuchawkach. Dlaczego? Bo tylko wtedy będziemy w stanie w pełni zbadać unikalną i skomplikowaną fakturę tembru głosu Selah Sue. A żeby zostać tym głosem zahipnotyzowanym i zbierać szczękę z podłogi, należy pójść na jej koncert. Razem z żoną mieliśmy to szczęście, by wziąć udział w gigu Belgijki w kwietniu ubiegłego roku w krakowskim klubie Studio. Dawno nie miałem takich ciar, jak podczas tego koncertu. Naprawdę! (Ciekawostka: supportem Selah podczas tego koncertu był (o czym dowiedziałem się dopiero na miejscu) SoundQ, czyli... Kuba Kubica - były klawiszowiec m.in. Thy Disease. Fajnie, nie?)
  Muzycznie album 'Selah Sue' jest raczej nienachalny i bardzo klimatyczny. Nie ma tu żadnych instrumentalnych czy aranżacyjnych fajerwerków. Ale tak właśnie być musi, gdy na wokalu jest taki głos! Muzyka ma być tylko nieprzeszkadzającym tłem. Geniusz tkwi w głosie. To on zniewala. To on tu, niepodzielnie, rządzi.
  Zdaje sobie sprawę, że dzisiejszy wpis nie jest specjalnie rzeczowy. Że to raczej pean na cześć niepozornej kobiety o potężnym głosie. Ale w sumie taki miał być. Bo tak czuję, gdy słucham każdej z jej dwóch (póki co) płyt. I wierzę, że Wy będziecie czuć podobnie.
  Pierwszy album Selah Sue polecam wszystkim, którzy lubią wspomniane wyżej wokalistki. Polecam go także wszystkim, którzy lubią ten gatunek muzyki. Wreszcie, polecam go wszystkim otwartym na nowe, niekoniecznie rockowe czy metalowe brzmienia. Bo moc może być nawet tam, gdzie gitara nie potrzebuje prądu, a perkusja podwójnej stopy. Posłuchajcie, a sami się o tym przekonacie.

1. This World
2. Peace of Mind
3. Raggamuffin
4. Crazy Vibes
5. Black Part Love
6. Mommy
7. Explanations
8. Please
9. Summertime
10. Crazy Sufferin Style
11. Fyah Fyah
12. Just Because I Do


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Atrophia Red Sun - Twisted Logic (2003)

PŁYTA CZYTELNIKA - Luxtorpeda - MYWASWYNAS (2016)

PŁYTA CZYTELNIKA - Slayer - Repentless (2015)