PŁYTA CZYTELNIKA - Paradise Lost - Icon (1993)



  Nie zdążyłem jeszcze nacieszyć się dwusetnym polubieniem facebookowego profilu Antylogii, a już Grzegorz dorzucił kolejne trzy płyty do recenzji! Super, bardzo mu za to dziękuję i jednocześnie namawiam wszystkich Was do pójścia w ślady kolegi. Nie ma co się bać, trzeba po prostu podsyłać propozycje!
  Na odsłuchy i opisanie dzisiejszego albumu nie potrzebowałem tyle czasu, co zazwyczaj, bo po prostu świetnie go znam i uwielbiam. Czwarty album Anglików z Paradise Lost, 'Icon', ma specjalne miejsce w moim muzycznym świecie. W dużej mierze dlatego, że to jedna z tych nielicznych metalowych płyt, które słyszałem zanim jeszcze w ogóle wszedłem do świata ciężkiej muzyki. Moi starsi kuzyni (których, jeśli to czytają, serdecznie pozdrawiam) swojego czasu namiętnie słuchali między innymi Paradise Lost, więc chcąc nie chcąc, zainteresowali i mnie ich muzyką. W ten oto sposób Paradise Lost zostało ze mną na długo. W zasadzie, na zawsze.
  Zastanawiam się, czy jest sens, żebym opisywał Wam, w jaki sposób technicznie odbieram muzykę z 'Icon'. Muzykę Paradise Lost z tamtych czasów w ogóle. Dlaczego? Bo wszystko to napisałem przy okazji wpisu o 'Draconian Times' (post z 03.03.2015), piątej z kolei płycie Brytyjczyków. Dlatego też, daruję Wam te wszystkie instrumentalno-kompozycyjne pogawędki, a skupię się tylko na wpływie tej płyty na mnie, fana muzyki metalowej.
  Paradise Lost z tamtych czasów (i, na szczęście, z ostatnich trzech płyt też) to arcymistrzowie klimatu. Nigdy nie patrzyłem na ich muzykę przez pryzmat instrumentalnych umiejętności czy wierności uprawianemu gatunkowi. Zawsze muzykę Anglików odbierałem bardzo osobiście. Niemalże, intymnie. Ktoś może powiedzieć, że przecież doom metal w ogóle tak właśnie ma, że dołuje i zmusza do jakiejś refleksji czy kontemplacji. I zgoda. Ale nikt, jak dla mnie, nie robi tego tak naturalnie i niewymuszenie, a przy tym tak prawdziwie, jak właśnie Paradise Lost. Dlatego też, tak bardzo cieszy mnie, że znów grają tak magicznie (patrz: genialna 'The Plague Within').
  Fakt, o czym już tu dawno temu wspominałem, że najwięcej i najintensywniej pochłaniałem metal w liceum. Czyli, będąc w wieku szeroko pojętego dojrzewania, a co za tym idzie, przeżywając wszystko znacznie mocniej. I, nierzadko, utożsamiając się silnie z różnymi symbolami. Byłem jednak także przekonany, że im będę starszy, tym mniej taka muzyka będzie na mnie działać. I w zasadzie się nie pomyliłem. Wyjątkiem są tu Paradise Lost i Anathema. Te dwa zespoły działają na mnie dokładne tak samo teraz, jak robiły to niemalże 20 lat temu. I wielkie im za to dzięki!
  Brak dziś konkretów, ale tak chyba miało być. O sztandarowych wydawnictwach takich mistrzów nie potrafię pisać rzeczowo. Zawsze wtedy dominuje to, w jaki sposób odbieram ich muzykę jako człowiek, po prostu.
  Nie będę twórczości Paradise Lost nikomu polecał, bo z pewnością wszyscy doskonale ją znacie. A jeśli nie, to się do tego nie przyznawajcie, niezwłocznie się z nią zaznajamiając. Bo to tak, jakby interesować się koszykówką, a nie wiedzieć kim jest Michael Jordan. Wstyd, znaczy się. Wstyd i sromota...

1. Embers Fire
2. Remembrance
3. Forging Sympathy
4. Joy of Emptiness
5. Dying Freedom
6. Widow
7. Colossal Rains
8. Weeping Words
9. Poison
10. True Belief
11. Shallow Seasons
12. Christendom
13. Deus Misereatur


Komentarze

  1. Dokładnie takie same odczucia mam co do tej płyty. Słuchałem jej na przemian z Draconian Times i Elegy zespołu Amorphis w liceum. A teraz gdy wracam to znam każdy dźwięk. I z niecierpliwością każdego dźwięku oczekuję. W tym czasie towarzyszyła mi jeszcze płyta Brave New World Iron Maiden i A change of seasons Dream Theater. No i jeszcze wiele innych. To były czasy...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Atrophia Red Sun - Twisted Logic (2003)

PŁYTA CZYTELNIKA - Luxtorpeda - MYWASWYNAS (2016)

PŁYTA CZYTELNIKA - Slayer - Repentless (2015)